27 listopada 2011

Nieumiejętny dowcip/

Nie śmiej twierdzić, żeś nie potrafisz. Nie poddawaj się, gdy inni mówią, iż to nie dla Ciebie. Czyń to co kochasz, nie zważając na zdania innych. Czyń to co Twą pasją jest i co w pewnym stopniu daje radość Tobie. Nie rezygnuj z marzeń i postawionych sobie celów. Nie śmiej nawet twierdzić, żeś jesteś bezużytecznym. Zapamiętaj: to co robisz, jest w interesie Twoim. Nikt, zaprawdę nikt nie może Ci zabronić czynić tego, co wielbisz, kochasz. Co pasją jest Twą. Jak już masz słuchać opinii, to tylko tych, którzy się znają na tym co czynisz. Przyjmij do siebie wszelaką krytykę, staraj się poprawić błędy wszelakie, ale nie rezygnuj.

26 listopada 2011

nigdy więcej

Proszę Cię, nie karm mnie więcej karaluchami..

Historia miłości.

Pewna historia miłości, według Akiry.


-Znasz prawdziwą historie miłości, mój drogi?
-Nie.. ale coś czuje, że zaraz ją usłyszę.

Kiedyś... spotkały się na Ziemi wszystkie uczucia. W pewnej chwili, Szaleństwo, jak zwykle obłędnie dzikie, zaproponowało: Pobawmy się w chowanego.
Entuzjazm zaczął tańczyć w towarzystwie Euforii, Radość podskakiwała tak wesoło, że udało się jej przekonać do gry Wątpliwość. Jednak nie wszyscy chcieli się przyłączyć. Prawda wolała się nie chować, w końcu i tak zawsze ja odkrywano. Duma stwierdziła, że zabawa jest głupia, ale tak naprawdę w głębi duszy gryzło ja, iż pomysł wyszedł od kogo innego. Tchórzostwo z kolei nie chciało ryzykować. Najszybciej schowało się Lenistwo, osuwając się za pierwszy lepszy napotkany kamień. Wiara pofrunęła do nieba, a Zazdrość ukryła się w cieniu Triumfu, który z kolei wspiął się o własnych siłach hen, na sam szczyt najwyższego drzewa. Gdy Szaleństwo liczyło ,Miłość jeszcze nie zdołała znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. W ostatniej chwili odkryła jednak zagajnik dzikich róż i schowała się wśród ich krzaczków. 
Gdy Szaleństwo skończyło w końcu liczyć, zabrało się szukania.
Najpierw znalazło oczywiście Lenistwo. Chwile potem usłyszało Wiarę rozmawiającą w niebie z Panem Bogiem. W ryku wulkanów wyczuło natomiast obecność Pasji i Pożądania. Następnie, przez przypadek, odnalazło Zazdrość, co szybko doprowadziło je do kryjówki Triumfu. Egoizmu nie trzeba było wcale szukać, gdyż jak z procy wyleciał ze swej kryjówki, kiedy okazało się, iż wpakował się w sam środek gniazda dzikich os.
W ten sposób wszyscy zostali znalezieni: Talent wśród świeżych ziół, Smutek w przepastnej jaskini, a Zapomnienie... cóż, już dawno zapomniało, iż bawi się w chowanego. Do znalezienia pozostała tylko Miłość. Szaleństwo zaglądało za każde drzewko, sprawdzało w każdym strumyczku, a nawet na szczytach gór i już, już miało się poddać, gdy odkryło niewielki różany zagajnik. Patykiem zaczęło odgarniać gałązki... Wtem wszyscy usłyszeli przeraźliwy okrzyk bólu. Różane kolce zraniły Miłość w oczy. Szaleństwu zrobiło się niezmiernie przykro, zaczęło prosić, błagając o przebaczenie, aż w końcu poprzysięgło zostać przewodnikiem ślepej z jego winy przyjaciółki. I to właśnie od tamtej pory, od czasu, gdy po raz pierwszy bawiono się na Ziemi w chowanego, Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo...

"Z pamiętnika S.M."

Dorastałem w rodzinie rolnika. Moim najlepszym przyjaciel
em był mój najukochańszy brat - Teszub. Od początku wiedziałem, ze różnimy się od zwykłych nastoletnich chłopców, naszego pokroju, którzy to albo pomagali swym rodzicom albo zajmowali się szukaniem żon. Jednak ja, mój brat i czterech naszych przyjaciół zajmowaliśmy się filozofią i wałęsaniem się po okolicy. Niestety nikt z uczonych nie zamierzał nawet docenić naszego talentu, tylko z uwagi na rodzinę. Jednak w końcu musiało się to zmienić - około 3500 roku p.n.e całkiem przez przypadek weszliśmy do jednej z pobliskich jaskiń. Nie była to zwykła jaskinia, albowiem kiedy tylko zaczęliśmy kreślić na piachu znane nam znaki religijne, stało sie cos dziwnego, co na zawsze zmieniło nasze życie - otóż uderzyła w nas ogromna fala energii i napelnila niezwykła, mozna by rzec boska moca. Bylismy pod kazdym wzgledem doskonali... Ale niestety, jak to juz na swiecie bywa - znalazła sie również jedna, a konkretnie sprawa niesmiertelnosci i wiecznej mlodosci. Aby ja zachowac, trzeba zjadać ludzkie dusze. Dusza człowieka silnego, wartościowego wystarcza nawet na 200 lat... Lecz co gorsza - nie mozna zabrac komus duszy od tak... Do tego potrzebny jest kontrakt. (wypełniamy twe pragnienie i sluzymy ci przez cały ten czas, na koniec połykamy twa dusze, ktora jest nic innego jak energia zyciowa).
No, ale w kazdym razie dzieki tej wspanialej mocy udało nam sie przejac władze nad miastami sumeryjskimi. Pod przywództwem moim i Teszuba stworzylismy podziwiana do dzis cywilizacje. Lecz wszystko co piekne, nie trwa wiecznie... Otóz pokłóciłem sie ze swym bratem o to, w jaki sposób nalezy traktowac ludzi. On chciał z was zrobić głupie posluszne niczego nieswiadome marionetki. Ja natomiast wolałem nasycic ludzi wiedzac, wprawdzie nie zbyt wielka, bo wtedy mogliby podważyc nasza pozycje... Nie znosze osobiscie ludzi tepych i uległych, chociaz z takimi typami łatwiej utrzymac sie przy bezwzględnej władzy. W kazdym razie pomiedzy moim bratem a mna rozpoczeła sie wojna, trwajaca do dzis. W dodatku po jego stronie staneło 2 z naszej paczki przyjaciół, a po mojej pozostałych 2 oraz polowa pozostalych ludzi, ktorych to zdazylismy nasycic ta sama boska energia, lecz niestety slabsza... Juz na zawsze tylko ja i Teszub pozostaniemy najsilniejszymi.. moze dlatego, ze pierwszys trumien energii uderzył własnie w nas ? Lecz niestety wkróce stała sie rzecz dziwna. Pojawiła sie trzecia osoba, posiadajaca energie równie silna jak nasza. Byla to kobieta... Zwali ja Lilith. PIekna, inteligentna.. doskonała.. Lecz uparta i rzadna wladzy. Nie stworzyła swej trzeciej armii, ale tez nie należała do ktoregos z dwóch powstałych obozów, zwanych w pózniejszych czasach Piekłem i Niebem. Uznalismy, ze jesli ktorys z nas splodziłby z nia potomka, czystej boskiej krwi, zapewne zdobyłby zdecydowana rpzewage podczas niekonczacej sie wojny. Lecz ja, zamaist kierowac sie tylko swym celem, uległem urokowi Lilith i zakochałem sie w niej po uszy. A to tylko bardziej przyczynilo sie do mego upadku. Podczas jednej z wielkich bitew, Teszub wygnał mnie poza Mezopotamie - uznawana za Raj na Ziemi, w tamtych czasach. Od tej pory mnie i mych towarzyszy nazwano Upadłymi. Lecz nie zamierzałem sie poddac. Nadal walczyłem o Lilith. Nawet udało mi sie zawrzec z nia zwiazek na stałe, lecz niestety kiedy tylko próbowałem naklonic ja do potomstwa, odmawiała. A zgwałcic jej niestety nie potrafiłem. Lilith nigdy nie oddała sie zadnemu z nas, dlatego wojna prawdopodobnie nigdy sie nie skonczy. Lecz wierze w to, ze kiedys ta kobieta sie odrodzi... Umarła niestety 2 000 lat temu. Przestała zywic sie duszami...
Ale w kazdym razie zaraz po wygnaniu z Mezopotamii, udałem sie na wschód. Stworzyłem tam również silna cywilizacje, a nawet dwie. Wedrowalem po calym siwecie szerzac swa wiedze i toczac w ten sposób zimna wojne z bratem. Lecz mym najwikeszym sukcesem bylo Imperium Rzymskie. Zaczalem od religii. W Lacjum zyskalem miano boga słonca, nazywanego przez tamtejsza ludnosc Luciferem (lucis - światło, ferre - nieśc - Niosący Światło). To imie zostało zapamietane po dzis dzien i tylko dzieki niemu mozesz mniej wiecej zorientowac sie kim to ja jestem. Lecz niestety moj brat zepsuł moje dzielo, jakim był Rzym. Jeden z jego najlepszych kontrahentów stworzył potezny nurt religijny i filozoficzny... Ludzie opetani jego teoriami (które niestety celowo mnie oczerniały i nawet czasem odwróciły role Teszuba i moją) zaczeli buntowac sie przeciwko mej filozofii. W dodatku Imperium zostało zbombardowane przez barbarzyńców. Jeden z mych kontrahentów, ktory okazał sie kompletnym idiota, dał Żydom tyle przywilejów, że przez ten czyn, naród ten do dziś stanowi poteżna armię Teszuba... Na szczescie ja znalazłem Arabów, ktorzy chetnie walczyli z Izraelitami. Zreszta Arabowie byli w jakims tam stopniu potomkami Sumerów. Wojna, jak wam juz wiadomo trwa do dzisiaj. NIestety ostatnimi czasy wygrywa mój brat, dzieki metodom ogłupiania ludzi. Raz myslalem, ze raz na zawsze go zwalcze, kiedy to zawarłem kontrakt z Hitlerem. Czlowiek o wspanialych ambicjach, okazał sie niestety byc słabym psychicznie i przegrał...
Obecnie błakam sie po swiecie szukajac kogos z ambicjami zawladniecia swiatem... Oferuje równiez pomoc w zostaniu bóstwem, podobnym do mnie - bo wtedy bedziemy mieli przewage.

"Tutaj"

Słowo 'Tutaj'
które oznacza i ziemię i niebo
i to co w cieniu
i to co naoczne...
Rozwikłany sekret wieczności..
tutaj wszystko odpowiada sobie wzajem...
tutaj na końcach złamanych gałęzi
tutaj żyjemy tu jesteśmy piękni
przylegli do niezniszczalnej części
w wieczór nieszczęścia
i słowa ani znaku nam nieznanego..
tutaj milknąc zawstydzamy jawę.

25 listopada 2011

DLACZEGO?

- ciekawość - szukanie nowych doświadczeń, przeżyć.
- nuda - wypełnianie wolnego czasu poprzez "branie".
- chęć odurzenia się - chęć doświadczenia mniemanej przyjemności 
- wpływ rówieśników- pragnienie bycia "na topie", akceptacji przez środowisko
- bunt - chęć robienia czegoś co spotka się z aprobatą rówieśników
- uciekanie od rzeczywistości, od problemów - myślenie, że poprzez narkotyki można pozbyć się problemów takich jak kłopoty w pracy, w szkole.
- trudności emocjonalne - pragnienie pozbycia się trudności jakie niesie życie.
- naśladowanie innych - branie narkotyków, bo biorą inni. U dzieci, których rodzice są narkomanami występuje większe prawdopodobieństwo wystąpienia tego nałogu.

Nie taki diabeł straszny, jak go malują

 Był człowiek, który zazdrościł aż do nienawiści bogactwa i powodzenia innym ludziom. Marzył tylko o jednym: o tym, żeby być bogatym, mieć wszystko. Tak jak sobie postanowił, tak to i realizował. Powoli dochodził do pieniędzy, ale zyskiwał je na drodze nieludzkiej. Cokolwiek robił, robił tylko pod tym warunkiem, jeżeli mu się to opłacało, inaczej nie podejmował żadnego kroku. Oszczędzał, zbierał, kombinował, zagarniał. Wszystko było w jego życiu interesowne. Notował skrupulatnie nawet najmniejsze należności, jakie ludzie byli mu winni. Żądał wynagrodzenia za wszystko. Wymagał, aby mu płacono od razu, natychmiast, albo zgadzał się na późniejszy termin, ale doliczał wysokie procenty. Jego zasadą było: "nic za darmo, wszystko za pieniądze", "dostaniesz, jak zapłacisz". To nie znaczy, żeby nie dawał prezentów. Dawał i to nieraz wielkie prezenty, jeżeli tylko wiedział, że człowiek, któremu daje, może mu się przydać, że będzie mu kiedyś potrzebny. Wielkość prezentu była zawsze mierzona wielkością przysługi, jakiej potrzebował. Dla swoich pracowników był bezlitosny, nie zezwalał na żaden odpoczynek, żądał od nich maksymalnego wysiłku. Nie przepuszczał najmniejszego nawet uchybienia. Karał surowo. Podwładni bali się go. Równocześnie dla tych, od których zależało jego powodzenie, którzy potrafili dla niego coś załatwić, był niesłychanie usłużny, uprzejmy aż do przesady, wciąż gotów spełniać wszystkie, najbardziej wyszukane ich żądania. Rozpływał się cały w uśmiechach, serdecznościach dotąd, dopóki mu byli potrzebni. Gdy okazywali się bezskuteczni, odtrącał ich, zapominał, nie widział.
     Przez ludzi był nie lubiany. Podśmiechiwano się z niego. Gardzono nim, a nawet nienawidzono. Nie miał przyjaciół. Zresztą nie chciał mieć przyjaciela, bo bał się, że to może kosztować, że będą wydatki, że będzie musiało być coś za darmo.
     Był tylko chyba jeden człowiek na świecie, który Twardowskiego kochał. Było to dziecko. Córeczka ogrodnika mieszkającego w tym domu. Właściwie nie córka, ale podrzutek, znajda, którą kiedyś przed paru laty znalazł ogrodnik przed bramą wejściową. Czyje to było dziecko, nikt nie wiedział. Żona ogrodnika nie była zachwycona, gdy przyniósł je do domu, bo miała własne dzieci. Początkowo nawet chciała kogoś namówić, aby sobie dziecko wziął. Ale nikt się do tego nie kwapił i tak w końcu zostało w jej domu. Ale nie miała do niego serca. To małe dziecko uwielbiało Twardowskiego. Trudno zrozumieć dlaczego, właściwie bez powodu. Jedyna przysługa, jaką on jej wyświadczał, to był spacer, na który brał ją od czasu do czasu. Po prostu wtedy, gdy był zmęczony, a nie chciał pozostawać w samotności, schodził na dół i brał dziecko na spacer, szedł z nim do parku albo nad rzekę. Wracał do domu wypoczęty i odświeżony. Dziecko było dla niego praktyczniejsze niż pies, wygodniejsze i bardziej interesujące, ponieważ można było z nim porozmawiać. Te spacery traktował również jako element reklamowy. To zawsze robiło dobre wrażenie na jego znajomych, zwłaszcza na starszych paniach. Wzruszający obrazek: przystojny, starszy pan, znany bogacz, prowadzący za rękę na spacer sierotę. Twardowski nie przywiązywał do tego dziecka żadnego znaczenia, nie darzył go żadnym uczuciem, nawet go nie zaprosił nigdy do siebie. Nie zdawał sobie sprawy, że to dziecko bardzo go kochało, a może tylko nie liczył się z tym.
     Myślał wciąż wyłącznie o jednym, w jaki sposób najszybciej wzbogacić się. Ktoś mu wreszcie poradził, by - jeżeli chce mieć dużo pieniędzy - zapisał swoją duszę szatanowi. Czy to powiedział żartem, czy poważnie, trudno dociec. Twardowski pytał ludzi - trochę żartem, trochę naprawdę - gdzie można spotkać szatana. Znowu ktoś doradził, że najłatwiej może znaleźć szatana w wieży zegarowej starego zamku. W tej wieży kiedyś bandyci - jak głosiło podanie - powiesili na belce właściciela zamku, starego sknerę, za to, że nie chciał im wydać ukrytych pieniędzy. Tylko - mówiono mu - trzeba tam znaleźć się o dwunastej w nocy, dokładnie w chwili, gdy zegar bije północ.
     Nikomu nic nie mówiąc poszedł na zamek w oznaczonym dniu tuż przed północą. Była ciemna noc, nie świecił ani księżyc, ani żadna gwiazda, ciężkie chmury nisko wisiały nad ziemią, zakrywały całe niebo. Ruiny zamku były niewidoczne w tych ciemnościach. Z trudem znalazł basztę zamkową, pchnął ciężkie drzwi i zapalił latarnię. Rozejrzał się. Wewnątrz zobaczył pełno jakichś starych przykurzonych gratów, z boku przylepione do ściany czerniały schody. Ostrożnie, trzymając się poręczy, wspinał się na górę. Schody głośno skrzypiały, zbutwiałe poręcze chwiały się. Miał .wrażenie, że lada chwila schody się zwalą. Wreszcie wyszedł na piętro. Znalazł się w obszernej sali. Na środku stał ciężki stół, pod ścianami drewniane ławy. Opodal schodów zauważył starą szafę. W jej drzwiach było umocowane lustro, zajmujące całą wielkość drzwi. Postawił latarnię na stole. Było cicho, tylko wiatr świstał w szparach i trzeszczały wiązania dachowe.
     Chociaż uważał się za odważnego człowieka, coraz bardziej bał się tego spotkania, którego przecież sam chciał. Jaki jest szatan? Jak wygląda ten, który jest samym złem? Czekał niecierpliwie aż nadejdzie północ. Rozglądał się. Wszędzie było pełno starych pajęczyn, pod sufitem wisiały uczepione u belki nietoperze. Wreszcie przyszła godzina dwunasta. Zegar zaczął skrzypieć, warczeć, zgrzytać, potem padło pierwsze uderzenie, drugie, trzecie. Liczył niecierpliwie. Uderzenia były potężne. Zdawało mu się, że huk dzwonu rozsadzi mu czaszkę. Doczekać się nie mógł końca. Wreszcie przyszło ostatnie uderzenie, I wtedy, gdy spodziewał się, że nastanie wreszcie upragniona cisza, w okno wtargnął poryw wiatru, otworzył je z trzaskiem. Zgasło światło latarni. Wiatr napełnił izbę szumem i wyciem. Wszystko zdawafo się wirować. Przelatywały chmary kruków, wron, kodowały się nietoperze. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i runie stara wieża. Wreszcie zawierucha, która tak nagle wybuchła, uciszyła się. W tej dzwoniącej w uszach ciszy przerażony Twardowski drżącymi rękoma odszukał po omacku latarnię, zapalił ją i zaczął rozglądać się po sali. Zdawało mu się, że jest inaczej niż było, że coś tu się zmieniło, że ten szalejący wiatr coś tu poprze-stawiał. Popatrzył wokoło. Wszystko było jak dawniej. Tak samo jak poprzednio na środku stał stół, pod ścianami stare, zakurzone ławy, nad głową wiszące nietoperze. Ale nie. Jednak coś się zmieniło. Zamknięte dotąd drzwi lustrzane odchyliły się. W lustrze zobaczył jakiegoś człowieka, który stał spokojnie i przyglądał się mu. Uderzyło go to, że ten człowiek miał wzrost prawie identyczny jak jego własny i podobną sylwetkę. Twardowski spoglądał na niego, wciąż nie wiedząc, kto to może być, skąd on się tutaj wziął. Nagle przyszło mu do głowy, że to jest chyba ten, którego oczekuje. Tylko czy to jest możliwe, żeby szatan był w takiej postaci, tak normalnie ubrany, tak normalnie wyglądający. W odpowiedzi na to, co myślał, usłyszał;
     - Nie taki diabeł straszny, jak go malują.
     Ale wciąż jeszcze nie był pewny. Wziął więc lampę ze stołu, podszedł do tego dziwnego nieznajomego stojącego w lustrze szafy. Wtedy dopiero spostrzegł z przerażeniem, że ten nieznajomy jest nim samym. "Przecież to jest moja twarz, moje oczy, mój nos, moje wargi. Może tylko wargi bardziej zacięte, oczy bardziej drapieżne, ostrzejsze zmarszczki przy ustach - tak jak gdyby moja twarz, ale o dziesięć lat starsza". Patrzył jak urzeczony w nieznajomego: "Czy ja śnię, czy ja nie zwariowałem?" Ażeby przerwać tę męczącą dla siebie sytuację, zgodnie z tym, jak sobie ułożył, zaczął mówić, że potrzebuje pieniędzy i że jest gotów podpisać cyrograf.
     - Cyrograf? - zdziwił się tamten. - Żartujesz chyba. To kiedyś opowiadano dzieciom takie bajeczki. Ale to nie te czasy. Zapisywać duszę? Nie potrzeba zapisywać.
     - No dobrze, ale co mum ci dać za pieniądze, za bogactwo, którego chcę od ciebie?
     - Nic. Nic mi nie musisz dawać.
     - Co mam zrobić?
     - Rób to, co robisz. Wtedy będziesz miał dużo pieniędzy.
     - I co dalej? - pytał nieznajomego. Nie wiedział, jakie jeszcze mógłby postawić pytanie, a nie chciał kończyć rozmowy.
     Ale nieznajomy nie odpowiedział ani słowa. Wobec tego trzeba było odejść. Jeszcze raz spojrzał na niego niedowierzająco, odwrócił się i zszedł na dół po schodach. Wrócił cały roztrzęsiony do siebie do domu, wciąż nie wiedząc, czy to była rzeczywistość, czy tylko złuda.
     - No i stąd mam teraz tyle pieniędzy - kończył ze śmiechem opowiadanie. - Jak jesteście ciekawi, czy mówię prawdę, czy też nie - dodawał słuchaczom - spróbujcie tam iść do niego tak jak ja, może go też spotkacie.
     Czy to, co opowiadał swoim znajomym, było naprawdę, czy też tylko zmyślał, nikt nie wiedział. Fakt był jeden bezsporny: Twardowski miał coraz więcej pieniędzy, powodziło mu się znakomicie i coraz lepiej.
     Płynęły lata. Twardowski przebudował dom, zapełaił go świetnymi, bogatymi meblami, starymi obrazami, miał szerokie kontakty z ludźmi, tak w mieście swoim jak w swoim kraju a nawet za granicą.
     Zdarzyło się razu pewnego, że wydał wielkie przyjęcie. Chętnie tego nigdy nie robił, bo zawsze żałował pieniędzy na niepotrzebne wydatki. Ale, jak i zawsze, było ono całkiem nieprzypadkowe. Chodziło o załatwienie paru ważnych interesów. Gości zaprosił mnóstwo, mnóstwo też ludzi przyszło. Stoły obficie zastawiono. Były do dyspozycji najlepsze potrawy, wina, przysmaki, świetna służba, znakomita orkiestra. Wszystko toczyło się zgodnie z planem. Gdzieś około pomocy udało się Twardowskiemu sfinalizować wszystkie swoje ważne sprawy. Podochocony sukcesami wznosił toasty i sam też spełniał toasty, które wznosili jego współpartnerzy. W pewnym momencie poczuł, że przeholował, że za dużo wypił. Nie lubił tego nigdy, bo wiedział, że zawsze wtedy istnieje niebezpieczeństwo, popełnienia jakiegoś nieodwracalnego głupstwa. Zdobył się jeszcze na ten jeden wysiłek, wiedząc, że za moment może być za późno: wyszedł z salonów. Chciał znaleźć jakieś bardzo ustronne miejsce, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzał. Wszedł do swojej garderoby. Nie było tam nikogo. Panował półmrok. Usiadł w fotelu. Naprzeciw na ścianie wisiało ogromne lustro. Nie zapalał światła, żeby lepiej wypocząć. Ogarnęła go cisza, chłód. Chciał szybko wytrzeźwieć. Rozsiadł się wygodnie, przymknął oczy. Dopiero teraz poczuł, jak szumi mu wino w głowie. Rozmarzył się. Czuł się szczęśliwy. Był bogaty i wiedział, że będzie coraz bardziej bogaty. Miał już wszystko, co chciał, a jeszcze na dodatek miał salony pełne gości i uznanie ludzkie. Po chwili otworzył oczy, bo Zdawało mu się, że ktoś jest w pokoju. Faktycznie, naprzeciw niego siedział w fotelu szatan. Był podobny do niego, tak jak wtedy, gdy go spotkał w baszcie na zamku. Miał na sobie wieczorowe ubranie takie jak Twardowski, tylko jego włosy były trochę rozwiane, wzrok przymglony. Chwilę wpatrywali się w siebie: on siedzący w fotelu i tamten w lustrze. Wreszcie rzekł z uśmiechem do szatana:
     - No i spełniły się twoje słowa: jestem bogaty. Nie tylko jestem bogaty, ale potrafię robić takie wystawne przyjęcia, jak dzisiaj, na które kogokolwiek bym zaprosił, każdy przyjdzie.
     Szatan milczał, jakby nie miał mu nic do powiedzenia. Jakby przyszedł na to tylko, aby odpoczywać wraz z nim.
     Nagle przyszło Twardowskiemu do głowy, żeby wykorzystać to spotkanie i spytać o swoją przyszłość.
     - A co będzie ze mną dalej, możesz mi powiedzieć?. Szatan dał mu wymijającą odpowiedź:
     - Jeżeli będziesz tak postępował dalej, jak postępujesz dotąd, będziesz jeszcze bogatszy.
     - Nie. Nie wykręcaj się. Wiesz, o co cię pytam. Powiedz konkretnie, jak będzie wyglądało dalsze moje życie. Co ważnego jeszcze mnie w życiu spotka.
     Szatan chwilę milczał, a potem odpowiedział:
     - Nikomu nie wolno mi zdradzać przyszłości, jaka go czeka.
     - Ale mnie? Dlaczego miałbyś mnie nie zdradzić mojej przyszłości? Myślisz, że mogę się zmienić? Myślisz, że mogę zmienić moje życie, może mój majątek rozdać ubogim?
     Zaczęli się śmiać równocześnie. Śmiali się długo, wreszcie szatan wysapał:
     - Nie. Nie wierzę. Nie wyobrażam sobie ciebie rozdającego ubogim pieniądze.
     - Wobec tego powiedz. Szatan najwyraźniej jeszcze się wahał. Aż wreszcie przystał:
     - Dobrze, Dzisiaj jestem trochę pijany, to mogę ci powiedzieć: ożenisz się.
     - Ja, z kim?
     - Z najbogatszą kobietą w mieście.
     - Która z kobiet w naszym mieście jest najbogatsza? Doprawdy nie wiem.
     - Nie szukaj wśród panien - Szatan naprowadzał go na trafną odpowiedź - Zresztą, chcesz ją zobaczyć?
     - Proszę bardzo.
     Szatan zniknął, a na jego miejsce w lustrze pojawiła się kobieta. Znał ją dobrze. To była żona najbogatszego bankiera w mieście.
     - Przecież ona jest mężatką - powiedział Twardowski nie bardzo wiedząc, czy go szatan słyszy. Padła odpowiedź:
     - Ale będzie twoją żoną.
     - A co z mężem? - zdziwił się Twardowski.
     - Umrze.
     W Twardowskim zbudziło się podejrzenie.
     - Mąż jest zdrowy, nie wygląda na to, żeby szybko miał umierać. Czy przypadkiem nie ja przyczynię się do jego śmierci?
     - Jak chcesz wiedzieć, to ci powiem: tak. Zaczęli się śmiać.
     - A więc ja będę maczał w tym palce? Szatan odpowiedział wciąż śmiejąc się:
     - Nawet nie tylko palce, ale całą rękę. W lustrze znowu pojawił się przed nim szatan siedzący w fotelu tak jak i on.
     - A co będzie potem? - spytał Twardowski. Szatan w pierwszym odruchu znowu się zawahał, ale w końcu powiedział:
     - Zgoda. Dzisiaj jesteś ty pijany i ja jestem pijany, mogę ci pokazać, co będzie dalej.
     Lustro jakby zmatowiało, Twardowski zobaczył siebie ubranego w czarny garnitur, siedzącego obok biało ubranej żony bankiera.
     - A to co? - spytał szatana.
     - A to jest uczta weselna po twoim ślubie z żoną bankiera.
     -Ale przyznać musisz, że jest bardzo brzydka. Jak można mieć taką brzydką żonę - westchnął.
     - Nie bój się, nie będzie to długo trwało.
     - Nie długo? Co to znaczy?
     - No, bo umrze. Popatrz!
     Twardowski zobaczył leżącą w trumnie swoją żonę. Znowu zapytał podejrzliwie:
     - A co będzie powodem jej śmierci? Czy także ja? Szatan zaczął się śmiać:
     - Ściśle biorąc, trucizna z twojej ręki. Ale nie musisz się martwić, że twojej żony już nie będzie. Pozostanie po niej majątek, a ty jedynym spadkobiercą.
     Znowu zaczęli się obaj śmiać.
     - A co będzie dalej? -spytał Twardowski.
     - A co chcesz jeszcze? - spytał szatan. Twardowski sam nie miał pojęcia, co chce jeszcze wiedzieć, ale nagle przyszło mu do glowy pytanie:
     - A jak będzie wyglądała moja śmierć?
     - A nie. To - to nie.
     - Ależ pokaż, pośmiejemy się razem. Dzisiaj taka zabawa. Szatan się nie zgadzał.
     - Przecież każdy musi umrzeć, na to, jak dotąd, nie ma lekarstwa - tłumaczył mu Twardowski.
     - Dobrze. Zgoda - powiedział szatan. - Ale żebyś nie żałował.
     - Nie. Nie będę. Na pewno.
     Obraz szatana zniknął. Twardowski zobaczył w lustrze siebie samego leżącego na wspaniałym łożu. Był bardzo starym, chudym, kościstym człowiekiem z siwą rozmierzwioną czupryną. Wyglądał strasznie. Z trudem odnajdywał w tym starcu swoje rysy.
     - O, to długo pożyję, jak z tego wynika - powiedział zmienionym głosem.
     - A długo, długo. Dobrobyt pomaga długo żyć.
     - Ale dlaczego jestem w łóżku?
     - Chorujesz trochę na serce. Jest noc. Wszystkie pokoje oświetlone, tak jak sobie tego życzyłeś.
     Twardowski widział, jak starzec podnosi się z trudem z łóżka, idzie przez bogato urządzone pokoje, podchodzi do jakiegoś obrazu wiszącego na ścianie, wpatruje się w niego z czułością, potem idzie dalej, zbliża się do wspaniałego stołu, dotyka jego marmurowego blatu, rzuca się na niego z łkaniem, przywiera całym ciałem, po chwili dźwiga się, idzie dalej, gładzi oparcie krzesła, wreszcie dochodzi do swojego biurka, trzęsącymi się rękoma otwiera dolną szufladę, wyjmuje klucze, podchodzi do kasy pancernej, otwiera ją. Pełna jest banknotów, dokumentów, papierów wartościowych. Bierze w ręce jakiś stos pieniędzy, kartkuje je, wkłada na swoje miejsce, otwiera schowek, wyciąga garść kosztowności, jakieś pierścienie złote, spinki, nausznice, diamenty, perły, naszyjniki, przesypuje z ręki do ręki, wtula w nie twarz, chowa do tej samej szuflady, skąd wziął, zamyka szafę pancerną, odkłada klucze do biurka, wlecze się coraz bardziej zgarbiony, pochylony, najwyraźniej w wielkim bólu, z ogromnym, trudem stawiając krok za krokiem, przytrzymuje się szaf, stołów, stołków, ścian, powoli zbliża się do łoża, po drodze napotyka lustro, zatrzymuje się przed nim, wpatruje się w swoje oblicze, przygląda się podkrążonym oczom, niezdrowej cerze poplamionej brązowymi placami, przeciąga dłonią po wychudłym policzku, poprawia włosy i nagle poznaje w swoim odbiciu szatana, który mówi do niego: "Już czas". Te słowa szatana najwyraźniej go zaskakują, jest zdziwiony, przerażony, łapie się za serce, jego twarz wykrzywia się w jakimś strasznym grymasie bólu. W tym momencie postać starca załamuje się, pada jak podcięta na ziemię.
     Nagle lustro zaciemniło się. Twardowski patrzył na te obrazy w coraz bardziej narastającym strachu. Chciał się zerwać, uciec, żeby nie widzieć tego dłużej. Ale nie był w stanie. Siedział jak wrośnięty w fotel. Wreszcie najwyższym wysiłkiem powstał i nie patrząc już w stronę lustra skierował się do drzwi. Wyszedł z garderoby. Uderzyło go światło słońca. Teraz dopiero spostrzegł, ile czasu tam spędził. To już był ranek. Nie spotkał już nikogo z gości. Szedł przez puste salony. Stoły były jeszcze zastawione resztkami jedzenia i trunków - zwyczajny nieporządek po zabawie. Prawie tego nie widział. Napotkał wzrokiem biurko, kasę pancerną, obraz, który widział w lustrze, potem drogocenny stół, który faktycznie kosztował cały majątek. Zaczął mówić do siebie:
     - Całe życie poświęciłem na gromadzenie tego wszystkiego, ażeby teraz, asa. parę lat to zostawić. Przecież to szaleństwo. - Patrzył na to nawet nie z pogardą. Były dla niego to już tylko obce, bezwartościowe przedmioty.
     - Co mnie potrafiło tak zaślepić?
     Czuł się tak, jak gdyby wszystko zapadło się pod jego nogami. To, co było najważniejsze dla niego,.cel jego dążeń, starań, czemu poświęcał każdą chwilę czasu, swój wysiłek i myśli, co go dotąd w sposób absolutny angażowało, całkowicie pochłaniało, co było przedmiotem jego marzeń - pieniądze, teraz ukazywało się jako kompletne śmieci.
     Pojawiło się przed nim całkiem konkretne pytanie: "Co dalej robić w życiu? Jeszcze więcej pieniędzy zebrać? Jeszcze parę mebli kupić? Może obrazów, może ziemi? Nonsens. Po co? Ale wobec tego co robić?" Nie umiał nic innego robić. Cały czas zajmował się pieniędzmi. Im poświęcił bez reszty całe swoje życie. "Co dalej robić?" Poczuł się zawieszony w absolutnej pustce. Życie bez załatwiania, bez interesów, bez robienia wciąż nowych pieniędzy okazywało się bezsensowne. Nie miał żony, nie miał dzieci, nie miał przyjaciół, był zupełnie sam. Nie było nikogo, kto by go kochał. Wszyscy ludzie, z którymi miał kontakty, których znał, to byli interesanci. Dotąd istnieli w jego życiu, dotąd on istniał w ich życiu, dopóki były sprawy do załatwienia. Zresztą nie miał podstaw, by występować z jakimiś preten-.sjami. Przecież nie było człowieka, dla którego uczyniłby coś bezinteresownie, nie mógł więc mieć pretensji o wdzięczność, o współczucie, o jakikolwiek akt serdeczności.
     Przecież sam wobec żadnego człowieka na to się nigdy nie zdobył.
     Dochodził do wniosku, że można teraz jedno zrobić: popełnić samobójstwo. Zastanawiał się tylko - gdzie? Tutaj w domu, czy gdzieś poza miastem. Ale już za moment przyszła odpowiedź na to pytanie: baszta zegarowa. "To jest jedyne najlepsze miejsce dla mnie, by sobie odebrać życie". Skierował się w stronę wyjścia. Przypadkiem rzucił okiem ' na szafę wbudowaną w ścianę. W jej drzwiach tkwiło wielkie lustro. Uderzyło go naraz własne odbicie: zmęczona twarz, wyostrzone rysy, głębokie bruzdy zmarszczek koło nosa i koło ust. Patrzył na siebie jak na nieznanego człowieka. Nagle przyszło mu do głowy: "Ja chyba ten obraz kiedyś widziałem. Tylko gdzie i kiedy?" Gdy tak usiłował sobie przypomnieć, nagle stanęła przed jego oczami tamta dziwna noc sprzed lat w baszcie zegarowej, w sali na górze. "Przecież tak wyglądał szatan, jak ja w tej chwili" - uświadomił sobie. I wtedy wszystko zrozumiał. "Teraz już wiem. Tyś miął rację, kiedyś mi powiedział, że nie trzeba, abym podpisywał cyrograf. I tak masz moją duszę. Tylko że mnie haniebnie okłamałeś". W tej chwili zobaczył, że odbicie w lustrze zareagowało na te jego słowa.
     - Ja cię okłamałem? - usłyszał głos w lustrze.
     - Oczywiście, okłamałeś mnie. Jestem nieszczęśliwy.
     - Chciałeś być bogaty i stałeś się bogaty, czy nie tak? Miłości ci dać nie mogę. Mogę ci dać pieniądze i otrzymałeś je.
     - Co mi z bogactwa, gdy jestem samotny - rzekł Twardowski i skierował się ku wyjściu. Nagle zatrzymał go głos szatana:
     - Nie jesteś samotny, ja jestem z tobą.
     - Dziękuję za takie towarzystwo.
     - Jak to dziękujesz, przecież tyle lat jestem z tobą - powiedział szatan urażonym tonem. - Tak jak teraz jesteśmy, zostaniemy razem na zawsze.
     Twardowski wściekły nagłym ruchem podniósł wazon, stojący na stoliku obok, i trzasnął nim w lustro, które rozsypało się na kawałki.
     - Co ty robisz? - usłyszał w tej chwili głos za swoimi plecami. Wstrząsnął się zaskoczony, odwrócił się gwałtownie. Przed nim stała przybrana córeczka ogrodnika.
     - Po coś tu przyszła? - wyjąkał wciąż przestraszony. - Skąd się tu wzięłaś?
     - Przyszłam, żeby zobaczyć, czy jesteś w domu. Chciałabym, żebyś poszedł ze mną na spacer - powiedziała, sama nie wiedząc dlaczego. Ale chyba dlatego, że jej się nie podobało to mieszkanie nie posprzątane. - Wczoraj był tu taki ruch i gwar w całym domu, a dzisiaj tak cicho - rozgadała się. - Wyszłam na schody, po schodach na piętro, otworzyłam drzwi, nie były zamknięte na klucz, po cichutku na palcach szłam przez pokoje i tak napotkałam ciebie.
     Nie było mu na rękę to jej przyjście. Chciał się jej jak najszybciej pozbyć.
     - Idź do domu - W tej chwili nie miał zamiaru nikogo widzieć.
     - Nie pójdziemy na spacer?
     - Teraz nie mam czasu - odrzekł jej szorstko.
     - No to kiedy? - zapytała dziewczynka.
     - Nigdy, bo odchodzę stąd.
     - Odchodzisz, a dokąd?
     - Daleko.
     - No to poczekaj na mnie chwileczkę, ja się tylko idę ubrać i zaraz będę gotowa.
     - Po co chcesz się ubrać? - spytał zdziwiony.
     - Jak to po co? Pójdę z tobą.
     - Ale ja nie mogę cię zabrać ze sobą - krzyknął już prawie zezłoszczony, że ten mały brzdąc chce ingerować w jego życie. - Ani nawet nie mam takiego, zamiaru.
     Dziecko słuchało krzyku ze zdziwieniem, prawie nie dowierzając temu wszystkiemu. Nagle w jego szeroko otwartych oczach pojawiły się łzy i zaczęły spływać po policzkach. To nie był płacz. Nie było żadnych szlochów. Tylko wielkie jak groch łzy toczyły się po buzi i spadały na ziemię.
     - Czemu płaczesz? - spytał zniecierpliwiony. Chwilę milczała, potem przełamując wewnętrzne łkanie, powoli, prawie szeptem odpowiedziała:
     - A kto będzie ze mną chodził na spacery, jak ty pójdziesz? Kto będzie ze mną rozmawiał? Przecież wiesz, że cię kocham. Gdybyś odszedł, to ja bym umarła - zakończyła stanowczo.
     Zaśmiał się sztucznie, chcąc śmiechem pokryć swoje zmieszanie. Niby jakoś wiedział o jej przywiązaniu, ale to oświadczenie, które teraz słyszał, było dla niego zupełnym zaskoczeniem. To zdanie wypowiedziane poważnym głosem przez maleńkiego człowieka tu w pustym pokoju, w momencie kiedy chciał sobie odebrać życie, zrobiło na nim ogromne wrażenie. Coś jakby przełamało się w jego duszy. Sam nie wiedział nawet, co się z nim dzieje. A ona tymczasem, uspokojona jego milczeniem, uważała sprawę za załatwioną.
     - Chodźmy już stąd - powiedziała.
     - A gdzie chcesz żebyśmy poszli?
     - Nie wiem. To ty mówiłeś, że chcesz iść. Powiedz, dokąd pójdziemy.
     - Sam nie wiem. Gdzieś w świat.
     - Dobrze. Pójdziemy w świat. Ty będziesz pracował, ja będę na ciebie czekała w domu i będę ci przygotowywała obiad. Już umiem robić herbatę. Kiedy tylko wrócisz z pracy, będziesz mi opowiadał bajki, a potem pójdziemy na spacer.
     Wzięła go za rękę i zaczęła powoli schodzić z nim razem po schodach w dół. Nie wiedział dokładnie, dokąd idzie. Szli przez ulice o tej porze puste, a on był szczęśliwy. Po raz pierwszy w życiu ktoś powiedział mu, że go kocha. Jeszcze naprawdę nie wiedział, dokąd idą i co będzie robił dalej.
     W mieście dużo mówiono o tajemniczym zniknięciu Twardowskiego. Krążyły najrozmaitsze pogłoski. Niektórzy mówili, że szatan porwał go do piekła. Inni, że Twardowski uratował się, bo przypomniał sobie modlitwę, której go kiedyś nauczyła matka. Mówili, że zaczął śpiewać godzinki, że szatan przerażony tym zostawił go na księżycu i tak siedzi tam Twardowski do tego czasu. Ale naprawdę, to poszedł z tym dzieckiem w świat. Z dzieckiem, które go pokochało, w którym znalazł cel swojego życia.

Głębia

Głębia to powszechnie określenie bogactwa treści, myśli. 
Głębia duszy, głębia oczu, w których można by się zatapiać każdej nocy i każdego poranka. 
Głębia efektywności jest czymś czym określam to czy możesz zagłębić się w coś, aby uzyskać oczekiwany efekt.
Moje pytanie brzmi.. jak daleko jesteś w stanie zabrnąć, żeby odkryć jaką głębią dysponuje moja osoba?

twje pouczenia są niewiele warte..

Dość. Nie każ mi się już tłumaczyć. Wciąż słyszę niekończące się kazania... Dlaczego traktujesz mnie jak złoczyńcę?
Zaciągasz mnie pod własny osąd. Uważasz się za boga. Czekasz, aż grzesznik wyspowiada się ze skruchą. Czuję się taki bezsilny. Twoje pouczenia są niewiele warte. Nie żałuję niczego. Mówisz mi, co jest słuszne. Nie rozumiesz mnie. Nie pojmujesz tego, co wychodzi poza granice rozsądku. Nie próbuj mnie zmieniać, nie zacznę żyć według zasad. Nie nauczę się nierealnej sprawiedliwości, zgniłej moralności, zapomnianej odpowiedzialności. Jesteś mi odległy. Brak w Tobie tolerancji. Zrozumienia. Ciepła? Pozwól mi kierować własnym życiem do woli.
Odejdź, zanim Cię znienawidzę.

Luan

Stukając białymi laskami w bruk stwarzamy dystans nieodzowny.
Kosztuje każdy krok.
W pustych źrenicach wciąż umiera świat do siebie samego niepodobny:
świat złożony nie z barw,
lecz z łoskotów (kontury, linie szmerów).
Pomyśl, z jakim trudem dojrzewa się do całości,
gdy zawsze tylko część zostaje
i tę część musimy wybierać.
O jakże chętnie każdy z nas wziąłby cały ciężar człowieka,
który bez laski białej obejmuje od razu przestrzeń!
Czy zdołasz nas nauczyć, że są krzywdy inne prócz naszej?
Czy potrafisz przekonać, że w ślepocie może być szczęście? 

24 listopada 2011

Księżycowy sekret w rękach..

Mamo! Mamo! Pobawimy się w coś?
A w co byś chciała?
Ja bym chciała?
Tak..
Nie wiem, myślałam że ty wiesz.
No to pobawmy się w kreatywność..
A jakie są zasady tej gry?
Nie ma ich.. Musisz powiedzieć swój świat.. Ty zacznij.
Dobrze! : W moim świecie znajdziemy skrzynkę! A tam dziewczynkę! Ona się bała więc tam się schowała! Znalazł ją pan! I przytrzymał ją tam. Chociaż wiedział że jest smutna, powiedział że jest pusta jak kapusta. Zrobił kleksa zamiast cudo, a sam zaś posiadał kolor. Wszystko było czarno- białe bo kolory zniknęły. Smutna dziewczynka wyjrzała zza skrzynki, a chłopczyk ciekł po chwili. Stracił nogi i już brzuch, więc jednym słowem umierał nam tu.

23 listopada 2011

Beretta m92 <3

ZŁOTY STRZAŁ

Złoty strzał – przedawkowanie narkotyku kończące się śmiercią. Termin stosowany jest głównie w odniesieniu do heroiny. Odnosi się to zarówno do świadomego przedawkowania narkotyku, czyli samobójstwa, jak i nieświadomego, wynikającego z nieumiejętnego przyjęcia substancji odurzającej bądź jej większej czystości.

20 listopada 2011

Jesteś sam, chociaż stoisz wśród nas.

19 listopada 2011

Uciekaj

Tej nocy on, znów przyjdzie do Ciebie.
"Zbudź zło, które tak w tobie śpi..
Tu, gdzie jesteś to niebezpieczna strefa 
I śmierć już policzyła życia twego dni.."

Namiestnik piekła ciągle drży w obawie,
że chociaż władze dzierży jego dłoń
To król dobroci patrzy nań łaskawie
A w rączkach dzieci może kryć się broń..

Uciekaj, uciekaj. Daleko uciekaj.
Niech Cię spali grzechu twego żar. 
Jak najdalej, jak najdalej.
Ukryj błedy i życia żal.

Ciężko swój dom wspominać w pustyni
a miałeś tam zapewniony byt
Rzadko przekraczasz drzwi swojej świątyni 
Czując, że to nic nie zmieni.

Lecz może musisz drogą iść wygnania
tak jak przodkowie nasi kiedyś szli
może nie tu, twa ziemia obiecana
może gdzie indziej będzie rósł twój syn?

Uciekaj, uciekaj. Daleko uciekaj.

Jeszcze nie wiesz co Ci przeznaczone,
i chodź przeczucia czasem dręczą złe
Twój nędzny bożek, trzyma Cię w obronie
i czekasz na Anioła w swym śnie

Piasek przysypał drogę to twego celu
Zabłądzić łatwo, trudny każdy krok.
Tak mało masz, tylko tę nadzieje
Która rozpędza Ci codzienny mrok

Uciekaj.




własne

Podobno...

Podobno... zabił swojego pierwszego kochanka.
Podobno... ma skłonności sadystyczne.

Podobno... kiedyś był w więzieniu.
Podobno... nie istnieje.

uprawa róż

(...) - Co robisz?
- Pielęgnuję róże.
– Odcinasz słabsze pąki, by pozwolić najsilniejszemu jak najpiękniej zakwitnąć.
– To podstawa uprawy róż.
- Rozumiem, ale to jednak jest przykre. Ten kwiat zrodził te wszystkie pąki z najwyższym trudem.
- Nie rzucaj mi tu teraz pięknymi słówkami. Jesteś mordercą. Ten kwiat róży to ty. A pąki to osoby, które pozbawiłeś życia. Zostawiłeś rodzinę w potrzebie, by samemu wygodnie żyć. (...)

obłkąkany

– (...) A skąd wiesz, że ty jesteś obłąkany?
– Po pierwsze – odpowiedzi
ał Kot – pies nie jest obłąkany. Zgadzasz się z tym?
– Chyba tak – odpowiedziała Alicja.
– No, więc widzisz, pies warczy, jak się rozgniewa, a kiedy jest zadowolony – macha ogonem. Otóż ja normalnie warczę, kiedy jestem zadowolony, a macham ogonem, jak się rozgniewam. I dlatego jestem obłąkany. (...)

17 listopada 2011

Jesus Christ R'N R


klik

AMON

To jest obficie piękne...Nostalgia zwija się ze sceny

Zdobycz

To trwa we mnie..

Stracony czas

Gdybym nie rozsądnie podniósł głos strachu, gdzieś
Sny będą w ogniu i życia będzie poza zasięgiem

Zdobycz

Adoracja

Zaniedbanie przyjemności seksualnych

Wiszący płatek
Jeśli w przyszłości będzie uszkodzony, Będzie pochowany w luksusie
Głód szczeliną naszych ust

Do dnia gdy me serce woła..


Kiedy się zbudzisz?

Bestie walą w drzwi...
Teraz jest Czas
Połóż dłonie i zabij błagającego Boga

Daj podbijać nam zardzewiałą noc i robić to w kółko


Nie możesz przestać lizać swych ust, Jesteś całkiem inną osobą

Co jeszcze chcesz zabić i obrabować z tej krwawej ziemi?
Oklaski dla Zdobyczy
Adoracja

Czekam z niecierpliwością...

Aby poczuć ciepły wiatr
  Dźwięki innego brzmiącego dzwonu
Więc, począwszy
Do Piekła
Odrodzenie

12 listopada 2011

bawisz się w zło ?

"Na kolana dziwko i objeb mi pałę, może nawet będę w stanie na chwilę odwzajemni
ć Twoje uczucie. *Psss, zgasił papierosa na czole kobiety.* Nie jestem w stanie Cie kochać, ja jedynie pożądam Twojej dupy, doceń to kurwo i wypinaj się ku mnie.*
Fajne? Nie.
Żałosne.
Pokaż jaki jesteś twardziel, hahaha. 

by Mr.L

Żegnaj, Wariacie.

Ostatnio rozpisałem się nieco na temat wariatów, jednak tych "pozytywnych", czyli po prostu na temat ludzi, którzy wykraczają poza schematy. Aby dopełnić dzieła postanowiłem napisać coś o wariatach w znaczeniu choroby i w znaczeniu najbardziej negatywnym, czyli o psychopatach.
Ludzie często mylą jedno z drugim, przez co Ci pierwsi zazwyczaj są krzywdzeni, a tym drugim łagodzi się kary.


Według statystyk ludzie psychicznie chorzy rzadko popełniają przestępstwa, jednak wielu gwałcicieli, oszustów i morderców jest klasyfikowanych jako osobna kategoria. W XIX wieku lekarze nazywali ten problem "moralnym szaleństwem", dziś nazywa się to psychopatią socjopatyczną, czyli po prostu socjopatia, a ludzi z takimi zaburzeniami nazywa się psychopatami.
Nie znaczy to jednak, iż psychopaci to ludzie chorzy tak jak np. schizofrenicy. Nazywanie ich zachowania chorobą psychiczną, to jedna z metod podświadomej chęci usprawiedliwienia zachowania drugiego człowieka.
Psychopaci mogą być niezwykle inteligentni i czarujący, jednak wyróżnia ich całkowity brak moralności i interesowania się dobrem innych. Ich głównym celem życiowym jest zaspakajanie własnych żądz.
I tu jest różnica między nimi a osobami pogrążonymi chorobą, zatem nigdy nie należy mylić tych dwóch pojęć. To tak jak nazwać każdego pedofila gwałcicielem. A przecież nie wszyscy pedofile przyznają się do tego, iż pociągają ich dzieci. Czasem po prostu po cichu do nich wzdychają. Cholera, przechodzę na jakieś głupie tematy...
Tutaj rodzi się pytanie: Czy człowiek staje się, czy też rodzi kryminalistą?
W dawnych czasach uważano, że dziecko z płaskostopiem i dużym czołem ma zadatki na bycie kryminalistą, jednakże tą teorię już dawno odrzucono. Nie można urodzić się złym człowiekiem. Psychopaci zazwyczaj wychowywani byli w patologii, nie zaznali matczynej miłości, lub też przeżyli szok w dzieciństwie, np. zobaczyli śmierć swoich rodziców. Dlatego odsetek psychopatii na świecie jest większy w miastach niż na wsi.

by Mr.L.

Cześć, Wariacie.

Od jakiegoś czasu miałem ochotę wygadać się, spędzić kilka dni na rozmowie z kimkolwiek, rozmowie o czymkolwiek, ale na ROZMOWIE, a nie bezsensownej wymianie zdań o pogodzie. Moją ochotę idealnie potrafili zaspokoić ludzie potocznie nazwani "brudasami".
Jak niektórzy wiedzą, zaczął się dla mnie sezon koncertów. Jestem to tu, to tam, w miastach większych, mniejszych, na wszelakich koncertach metalowych i rockowych. Właśnie w miejscach takie jak te poznaję najinteligentniejszych ludzi, których poczucie humoru mnie bawi, a poczucie estetyki się mi podoba.
Dlaczego ludzie tacy są nazywani wariatami? Nie wiem. Przez to jak wyglądają, co lubią, gdzie pracują?
Rządzą nami niesamowite stereotypy, przez co każdy chłopak z długimi włosami wpierdala koty, a każda dziewczyna ubrana na czarno i z dziwnym piercingiem/makijażem jest świrem, wariatką jakąś.
Mówi się, że tylko wariaci są coś warci- to prawda.
Mówi się, że istnieją tylko po to, by inni mieli się z czego śmiać... cóż:
Wariaci - Ci w pozytywnym znaczeniu - to moim zdaniem tacy ludzie, którzy wykraczają poza schemat. Schematy to coś, czego nie cierpię, co mnie nuży i męczy, i pewnie dla tego z wariatami się często odnajduję.
Nie mówię, że schematy działania są złe - one pozwalają ułożyć sobie życie, usystematyzować działanie i poukładać sobie rzeczy w głowie, tyle że gdy ktos działa tylko wobec jednego swojego schematu, jednego możliwego z nieskończoności sposobów - to sam siebie ogranicza.
Poza tym - i tego jestem całkowicie pewien - cały postęp jest zasługą wariatów, ludzi, którzy nie odnajdują się w tym, co zastali, i chcą stworzyć coś nowego, choćby przez łaczenie starych jakości, lecz w nowy, odkrywczy sposób.
Dlaczego o tym mówię? Sam nie wiem. Poczułem mocną więź z ludźmi, których przez lata poznałem naprawdę wielu na Woodstocku, Jarocinie, Węgorzewie. Wiem, że dla innych są kretynami, ale dla mnie będą zawsze ludźmi, z którymi mogę porozmawiać na tematy obszerne. Począwszy od boga, na "co ile schodków stawiasz krok jak wchodzisz?" skończywszy.

Amen. Przeczytałeś? Masz moje błogosławieństwo.

by Mr.L.

8 listopada 2011

niesmaczn7

Chleb cudzym nożem krajany - niesmaczny.

5 listopada 2011

'Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach gotowe rzeczy. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciół
mi, więc ludzie nie mają przyjaciół'.
Rozum ogranicza uczucia.
-Będę głupcem.

4 listopada 2011

toxxxxkx

44 61 Columbia

-Patrz! Patrz! - czarnowłosy wskazał na miasto, które dało się ujrzeć z oddali.
-Uratowani! -aż podskoczył będąc radosny niczym mały chłopiec. Zresztą się mu nie dziwie. Cała noc w dziczy, bez jedzenia, bez fajek na dodatek te wszystkie pełzające, włochate i jadowite cholerstwa. Sam miałem tego dosyć. Tylko nielegalna podroż statkiem i już jesteśmy w Anglii. Mojej kochanej, zaśmierdziałej Anglii.
Oczywiście, że nadal czułem wstręd do tego człowieka za to co mi wcześniej zrobił, toteż żadne słowo z moich ust ku niemu nie wyduszę. Był zdrającą! Jaki był, taki był.. uważałem go za kumpla, a kumple takich rzeczy nie robią!
-Oby nam się udało. -wyrwały mnie z tych myśli jego nagłe słowa. Gdy zerknąłem na niego ukradkiem, ten zapatrzył się pustym wzrokiem na statek dobijający do portu. Taa oby nam się udało.  
Taki obóz życia dużo mnie nauczył. Mam już takie plany, tyle rzeczy do zrobienia jak wrócę..

__________________________

-Patrz! Patrz! -wskazałem na miasto, które powoli wyłaniało się zza drzew. 
-Uratowani! -miałem ochotę krzyczeć do niebios, koszmar się kończył! Od tej pory nienawidzę przyrody. Kocham zanieczyszczone od spalin powietrze, twardy i zimny beton, te wysokie drapacze chmur, zatłoczoną.. deszczową Anglię.
Spojrzałem na chłopaka obok. Prychnąłem tylko w myślach, zachowywał się jak skończony egoista. Jakby raz mi nie mógł odstąpić. No ale nic, jak ma zamiar księżniczka się obrażać to niech się obraża. Ja nikomu tyłka lizać nie będę. 
-Oby się udało. -ujrzałem z oddali wielki statek, którym my nie długo będziemy musieli się wyprawić. Mam nadzieje, że uda się bez większych problemów.. jestem zmęczony tym wszystkim. 
Taki obóz życia sporo mnie nauczył. Jak wrócę to może sprzedam ten wielki dom i się wyprowadzę? Ale to oznacza, że już nigdy nie ujrzę tego idioty? Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.. pewnie tego nie zauważył. On mnie  nienawidzi, wiem że go wkurzam i irytuje może.. może dam mu spokój? Nie chcę się nikomu naprzykrzać. Wolę już samotność.

3 listopada 2011

sen

Nieszczęśliwym ludziom lepiej idzie się spać, lecz Ci szczęśliwi wolą wstawać rano..
"A Ty, wolisz iść spać czy budzić się?" :)

hm

a dziś które otworzysz? do którego zajrzysz? 

2 listopada 2011

like morphine

Czujesz się panem własnego szczęścia, królem swojego losu, władcą swoich postępowań, autorem swoich sukcesów, lecz. Bądź tego świadom, kiedy twoje marzenie się spełni wiedz, że ktoś brał w nim udział.

klik: